„The Oblivion of Time in the Dim Light” portugalskiego Concilium kojarzy mi się ze zjawiskami atmosferycznymi oraz tajemniczymi zabytkami architektury. Te pierwsze to nisko wiszące, ciemne chmury, cisza niesiona wiatrem i spokój przed nadchodzącą nawałnicą, huraganem czającym się gdzieś na horyzoncie i nieuchronnym porwaniem w jego wir. Te drugie to portugalska Sintra i Studnia Wtajemniczenia, spojrzenie w którą jest jak obcowanie z debiutem tajemniczego projektu z Półwyspu Iberyjskiego.
Trop drugi wydaje się być oczywisty ze względu na kraj pochodzenia, jednak dla mnie jest w tym coś więcej. Można go połączyć z pierwszym, bo oba rysują przede mną wir otchłani a takowy widzę, słuchając czterech kompozycji składających się na „The Oblivion of Time in the Dim Light”. Można też oczywiście wspomnianego już huraganu oczekiwać, siedząc nad Studnią Wtajemniczenia i spoglądając w dół, co pogłębiłoby wrażenie nieuchronnego porwania przez wielką nicość, mogłoby to jednak być za dużo – aż tak sugestywny ten krążek nie jest. Wystarczy jednak jego obrazowość na tyle, by myśli popłynęły ku dalekiej Sintrze, i choć nigdy tam nie byłem to wspomnianego zabytku zdjęcia widziałem. Wystarczyły, by na kanwie wspólnego pochodzenia, zbudować mocne skojarzenie. Studnia wije się pod nami, jest jak zapraszająca czeluść, z której może już nie być wyjścia, debiutancka epka Concilium czyni to samo – chwyta nas na czterdzieści minut (bardzo długi czas jak na taki format wydawniczy) i wyłącza z rzeczywistości, wyrzuca poza nią, robi przy tym co chce z naszą psychiką, choć paradoksalnie – głównie uspokaja. I tu przechodzimy do skojarzenia pierwszego. Ten album jest jak ta cisza i błogi spokój przed zawieruchą, płynie jak ciemne niebo, nie zwracając uwagi na czas, wydarzenia i historię. Mógłby być ścieżką dźwiękową takich chwil, właściwie to on jest taką chwilą i jej dźwiękiem. Niejednego znuży swoją monotonią, brakiem jakichkolwiek elementów zaczepienia, wysuniętych na tyle by zaciekawiły, innych pochłonie jak studnia, niekoniecznie portugalska, jeszcze inni wzruszą ramionami i skoczą w niego na główkę, bo przecież szaleństwo to też jest metoda. Którąkolwiek z dróg nie pójdziecie, koniec i tak zawsze będzie taki sam – nicość. Warto więc posłuchać co w tej kwestii ma do powiedzenia Concilium, bo to rzecz frapująca i skonstruowana jakby na przekór standardom. Nie ma wyrazistej, silnej i agresywnej gitarowej podbudowy. Instrument ten jest tu w tle, czasami ledwo słyszalny. To samo z wokalami. Schowane, pełnią rolę dopełniającą dla atmosfery otchłani. Wszystko tu płynie perkusją i klawiszami, jednostajnie, mrocznie i posępnie. Transowo wręcz i hipnotyzująco. Całość wydać się może jednym, długim utworem, z delikatnymi zmianami melodycznymi, jest to jednak wrażenie mylne, gdyż każdy następny skok w tę czarną dziurę pozwala odkryć sporo smaczków. Fakt, jak na czterdzieści minut, nie jest ich wiele, ale jak na album tak monolityczny, zaskakująco dużo. Black metal to oryginalny, nietypowy i tajemniczy, trudny jednak do pokochania za pierwszym razem. Ja wsiąkałem w ten krążek długo, kropla po kropli znikając coraz głębiej, wiem jednak, że nawet to nie gwarantuje regularnych do niego powrotów. Specyfika jego jest taka, że wymaga określonego nastroju i momentu, a czego jak czego letnich burz się w tej chwili wielu nie spodziewam. Polecam jednak, bo urok posiada. Trzeba tylko spróbować się mu poddać. Otchłań wzywa i ma głos diabła.
Właściwie to nie wiem po co ja to wszystko pisałem, skoro logo i tytuł płyty oddają jej charakter doskonale.
Concilium - „The Oblivion of Time in the Dim Light”. Putrid Cult, listopad 2019.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza