Amerykanie lubią wyśmiewać Kanadyjczyków, jednak prawda jest taka, że na polu black metalu, to mogą co najwyżej swym północnym sąsiadom buty czyścić. Od jakiegoś czasu obserwuję z większą uwagą tamtejszą scenę i moja atencja rośnie. Chyba nie zaryzykuję wiele, jeśli stwierdzę, że w tej chwili to Kanada posiada najciekawszą scenę spoza Starego Kontynentu. A jeśli już Kanada, to oczywiście Quebec, w którym zespołów więcej, niż pedofilów w kościele katolickim. No i w końcu jeśli już Kanada, jeśli już Quebec, to musi być Akitsa. W przyszłym roku stuknie im dwadzieścia lat od debiutu, co postanowili uczcić już teraz, wydając doskonały album „Credo”.
Pierwsze dźwięki szóstego albumu Kanadyjczyków to wypisz wymaluj Burzum i jego „Filosofem”, ale zaraz potem zmieniamy klimat na… „Det Som Engang Var”, czyli wszystko zostaje w rodzinie. Mocno przesadzam, choć sporo w tym prawdy. Gdyby ktoś poprosił mnie o opisanie tego albumu jednym zdaniem (co jest niewykonalne), to w tym zdaniu na pewno znalazłaby się nazwa Burzum. Bo to najprostsza i najbardziej celna wskazówka, ale tylko wskazówka. To ważne, bo jeśli ktoś myśli, że „Credo” to tylko i wyłącznie mieszanka „Filosofem” i „Det Som...”, najwyraźniej zatrzymał się na pierwszym numerze. A on, pomimo że świetny, nie jest reprezentatywny dla całego albumu. Liczy sobie prawie dziesięć minut i ze swoją budową (przez jakiś czas średnie tempa, ale większość wolna, jednostajna, transowa) nie jest wymarzonym otwieraczem. Ciekawe ilu słuchaczy przez niego nie przebrnęło, choć jak podkreślam – to naprawdę dobry utwór. Jednak prawdziwy album w moim odczuciu, prawdziwa Akitsa, która jest sobą zaczyna się od drugiego utworu (motyw, który go rozpoczyna to jest po prostu cudeńko) a kończy na ostatnim, także dziesięciominutowym kawałku tytułowym. Kanadyjski duet nie jest zwolennikiem bogatych aranży i przekombinowania kompozytorskiego, pomimo tego dzieje się na tym albumie bardzo dużo. Prawda, echa Burzum nie milkną do końca płyty, ale nie widzę w tym nic złego, bo Burzum uwielbiam. „Credo” to jednak inna opowieść muzyczna, bardziej zróżnicowana nastrojem i natężeniem emocji. To taki black metal jakiego mogę słuchać bez końca, pełen pierwotnego klimatu, zimnej, prymitywnej siły i prostoty w najlepszym wydaniu. Nie brakuje tu także momentów refleksyjnych, zwolnień i chwil, w których muzyka odcina nas kompletnie od rzeczywistości, chwil pełnych podniosłości ale i smutku, melancholii i beznadziei. Wszystko to podane jest oczywiście w klimacie piwnicznym, co tylko wzmacnia siłę przekazu. Doskonałą robotę czynią tu wokale – opętane, wyjące ale kiedy wymaga tego nastrój, potrafią być pełne pewności i siły. Trzy ostatnie utwory to już jest po prostu prawdziwa uczta, której kulminacja następuje w epickim, zamykającym płytę numerze, w pełni zasługującym na bycie tytułowym. Dzieje się w nim najwięcej i jest doskonałym podsumowaniem „Credo”. Akitsa pokazuje tym albumem, że prostota to wciąż największa siła black metalu, że surowość to jego naturalne środowisko i nie ma sensu silić się na cuda wianki, bo szczery i prawdziwy album, przemawiający do serca, można stworzyć prostymi środkami. Wystarczy czuć tę muzykę, wiedzieć, co ona ma sobą reprezentować. W świetle tej konstatacji tytuł albumu też nie wydaje się przypadkowy. W czasach eksperymentów granie w takim stylu może nie być najpopularniejsze, ale kogo poza kilkoma kretynami niszczącymi scenę obchodzi popularność? Przecież black metal to wojna. Można się śmiać z tego wyświechtanego już banału, ale jest w nim dużo prawdy. A w każdym razie było. Akitsa ze swoim „Credo” przywraca tego ducha i robi to niezwykle przekonująco. Ja z takiej piwnicy wychodzić nie chcę i liczę, że Kanadyjczycy też w niej pozostaną. Tegoroczna czołówka gatunku, bez dwóch zdań.
Ocena: 10/10
Akitsa - „Credo”. Profound Lore Records, 2018 rok.
"Credo" na Discogs:
https://www.discogs.com/Akitsa-Credo/release/12676388
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza